czwartek, 6 listopada 2014

Kopytka.

Jak wskazały urządzenia z wysokim wskaźnikiem skuteczności, a mianowicie kalendarz i mój mózg (okej, żartowałam z tą wysoką skutecznością), nie było mnie tu mniej-więcej pięć miesięcy. Wydaje się to bardzo długim czasem, ale z mojej strony wygląda to tak, że nie mam pojęcia, gdzie ten czas wpierdoliło. Jasne, jak się człowiek bliżej przyjrzy i przeanalizuje, to zdążyło zdarzyć się wiele, dużo zmian zakręciło się w czasie mojej blogowej absencji, ale w gruncie rzeczy nie rozumiem i nie zrozumiem, jakim cudem mamy już listopad i powoli umieram z zimna.

A zdarzyło się tak, pokrótce.

1) Moja SSmańska natura wreszcie się na coś przydała i doprowadziłyśmy z Lubą do wyjebania Buni z domu.

2) Przez jakiś czas musiałyśmy się dość solidnie użerać z muzułmańską szajką, w tym cudowną szefową z pierwszej pracy, która ojebała nas na kasę bardzo solidnie. Do tego doszło jeszcze stalkowanie mnie w kolejnej pracy, zaowalowane groźby i inne przyjemności. Było przezabawnie. Allah akbar!

3) Przeprowadziłyśmy się. Znowu.

4) Jak nie wiatr w oczy, to chuj w dupę, czyli parę tygodni po rozpoczęciu nowej pracy, z góry przyszła wiadomość, że poszliśmy do administracji i możemy splajtować. Jak się domyślacie, splajtowaliśmy. Tak, to w dalszym ciągu jest całkiem niesamowicie, ale bardzo duża sieć bieliźniana splajtowała w całym Zjednoczonym Królestwie. Ale nie ma tego złego, bo...

5) Zostałam managerem w nowej perfumerii. Wprawdzie trzeba się liczyć z dojazdami do ścisłego centrum i lekkim rozpiździelem organizacyjnym (a to już, o dziwo, nie moja wina), ale na co ja właściwie narzekam? Kurwa, pomarzyć mogłam o takiej pracy. No i sobie wymarzyłam. Jak widać, nic się bez przyczyny nie dzieje.

6) Luba też ma fajną pracę, ale to jest najzdolniejsze i najbardziej pracowite dziecko na świecie, więc to było akurat do przewidzenia.

7) Parę razy zdarzyło mi się dorabiać w żydowskiej kuchni i przysięgam, gdyby takie miejsce istniało w Polsce, to Sanepid nie tyle, co by je zamknął, ale okleił policyjną taśmą, albo nawet podłożył kilka lasek dynamitu, żeby wysadzić ten pierdolnik w powietrze. Jako osoba skrajnie źle reagująca na brzydkie zapachy, zaprawdę powiadam Wam, ilekroć wchodziłam po coś do chłodni, cierpiałam na niedotlenienie, bowiem wstrzymywałam na kilkadziesiąt sekund powietrze.

8) Wciąż nie mamy psa, a bardzo nam się marzy. Raz już było nawet blisko, ale się zesrało. Póki co się wstrzymujemy, bo sprowadzenie do domu czworonoga traktuję niemalże z rytuałem sprowadzenia potomka, a więc odpowiednie warunki muszą być i kropka. A w chwili obecnej obawiam się, że psię mogłoby mieć wydrapane oczy przez okolicznego ogródkowego kota, albo, co gorsza, mogłoby się zadławić którymś z wibratorów leżących na podłodze pokoju państwa obok.

9) Przefarbowałam się na blond. I jest tak.



10) Mieszkam w Londynie prawie pół roku i nadal nie widziałam Tamizy. Kto jest zwycięzcą?


No, a u Was co się działo?



Tęskno za Wami, tak troszkę, troszeczkę.

M.