czwartek, 19 grudnia 2013

Oczy kobry...karpia.

Jestem wręcz stuprocentowo pewna, że byłby ze mnie fantastyczny ninja. Dobrze widzę w ciemności, nie zostawiam śladów i generalnie trudniej mi o wypadek w ciemnościach, aniżeli w świetle dziennym. Zdecydowanie byłabym fantastycznym ninją. Gdyby nie jedna, maleńka rzecz. Drobnostka, a jednak.

Masakrycznie chrupią i strzelają mi kości. Dosłownie, jak starej babie którą jestem. Pod płaszczem ciemnej, cichej nocy taki zgrzyt w kolanie brzmi niemalże jak wystrzał z kałasza. To trochę przekreśla kolejną ścieżkę kariery dla mnie. Bo na modelkę jestem za gruba. A na modelkę plus size za szczupła. I weź tu człowieku mądry bądź i wiersze pisz. 

No ale połudzić się dobra rzecz, towarzystwo domowe śpi snem głębokim, ja mam zaś pranie do zrobienia, toteż na paluszkach przez klatkę schodową, po ciemku i hyc, do łazienki. Zapalam słabiutkie światło przy lustrze, robię, co mam do zrobienia, wyjmuję dywanik, który to zamiar mam wytrzepać nad brodzikiem i nagle...

Cztery pary karpich oczu utkwionych we mnie. Szlag ninję trafił.

- CO TO, KURWA, JEST?!
- Wyłaź stamtąd! Nawet o tym nie myśl!

Mówiąc o tym, Płodziciel miał na myśli zabarykadowanie się z karpiami w łazience. Zupełnie jak dwa lata temu. Taka tam depresja, bo wiecie, są święta - jest depresja. Tu się świąt nie obchodzi, ale karp zawsze musi być. A ja miałam depresję i problem, bo koniecznie potrzebowałam przyjaciela, ale totalnie nie lubię ludzi. Więc zostaliśmy ja, Trzech Muszkieterów i butelka Jacka. I problem przyjaciół się nagle rozwiązał. Warunki postawiłam twarde: albo rybki wracają do stawu, albo szczacie w ogródku. I żadnych negocjacji. Nie jestem terrorystą. Jestem słodka i mam dobre serduszko.

Przez pierwsze godziny byli twardzi i nic sobie nie robili. E, znudzi się jej i wyjdzie. Potem pojechali na zakupy, więc w międzyczasie w łazience znalazł się laptop i zapasy pożywienia. Potem towarzystwo wróciło.

- No weź, mamy piernik...
- Pimpuś mówi, że w dupie ma twój piernik, Duży. 
- Pimpuś?
- Ten najmniejszy.
- Nazwałaś karpie? Ja pierdolę...
- Kajtek mówi, że w garażu jest wiaderko. Wiesz, co robić.

Dwie godziny później byliśmy w drodze do hodowcy karpi. A ja się czułam jak w tym filmie, gdzie chłopiec uwalniał orkę. Zdaje mi się, że ten film nazywał się Uwolnić Orkę. Tylko, że nie byliśmy nad oceanem, byliśmy w Zabrzu. I nie miałam orki, miałam trzy karpiki. 

Więc...dziś pierdolę ten tryb ninja i na pełnej idę do Dużego. 

- Wyjeżdżasz w niedzielę?
- No. 
- No to do niedzieli możesz się pobawić z karpikami. 
- A w niedzielę?
- Wypuszczę do stawu. 

Ehe. 

Zrobiłabym coś, ale w te święta nie mam depresji. I Jacka też nie mam. Muszę się zaopatrzyć w czapkę Mikołaja, bo coś czuję, że się ładnie będzie komponować z pończochami.


M.

8 komentarzy:

  1. Kurwensen te reklamy w słowach to po co?


    Chwała bogu u nas nie je się karpia. W sumie to nigdy nie jadłam karpia. I mnie też chrupią kości. Ogólnie starość ssie.

    OdpowiedzUsuń
  2. mrauu, jesteś Boska. Ale o tym wiesz, po co pisać :p

    OdpowiedzUsuń
  3. Dowaliłaś z tą starością .
    Tiiaaaa.....

    OdpowiedzUsuń
  4. Moja ciotka tydzień temu uratowała pół kilo, czyli około 20 karpiąt, które miały spłynąć do kanalizacji po zamknięciu sklepu.

    A co do świąt i depresji: https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-ash3/1497794_586651624737587_558014885_n.jpg

    OdpowiedzUsuń