K. kiedyś powiedział, że jestem reaktorem dziwnych zdarzeń i przyciągam dziwnych ludzi. Że nie mogę sobie spokojnie żyć, odchodzić i oddychać, ot tak.
No, chyba się nie da.
Nie umiem już spać tutaj. Gniecie mnie łóżko-trumna, a moje myśli wędrują na duże łóżko sypialne, które się rozkłada w nowym spokoju. Wilgoć mieszkania daje o sobie ostatnio bardzo znać, ciężko się oddycha. O szóstej jestem już na nogach i stwierdzam, że to doskonała okazja, co by pójść pobiegać do lasu obok po raz ostatni. Jako myślę, tak też czynię i po pięciu minutach jestem już w drodze.
Przy wejściu do lasu uderza mnie przykry zapach. Coś tu definitywnie zdechło i nie jest to zapach zwłok ludzkich (nie pytajcie mnie, skąd wiem takie rzeczy, proszę). Ciekawość mnie prowadzi za osobliwym zapachem. A potem aż przyklękam z wrażenia.
To drugie zwłoki sarny spotkane przeze mnie w tym roku, ale te, w przeciwieństwie do poprzednich - wręcz nietknięte. Zwierzę wygląda, jakby zwyczajnie położyło się na boku i usnęło...spokojnie i czysto. Żadnej krwi, żadnych latających wnętrzności, nic. Przysiadam na pieńku i mi smutno. Powinnam biec dalej, albo zwyczajnie iść do domu, spróbować złapać jakieś godziny snu i zapomnieć. I wracam w kierunku domu. Prosto do garażu, po łopatę. Bo tak mi się jakoś pomyślało, że siebie wolałabym widzieć zakopaną. I że taka ładna sarna jest łakomym kąskiem dla tych wszystkich leśnych potworów. Toteż zarzucam sobie na ramię łopatę, do kieszeni wsadzam paczkę papierosów (wszystko dla zdrowia!) i idę przed siebie, zwyczajnie.
W tym miejscu przypominam sobie, że wyobraźnia niejeden raz płatała mi figla i sarny może już tam nie być, bo przecież jestem nawiedzona i w ogóle. No ale ona jest. A ja drugi raz w życiu zamierzam kopać cokolwiek. Przy dwóch pierwszych podejściach niemalże wypierdalam się. Wewnętrznie się tyram, że na coś wydaję miesięcznie te sto złotych na siłowni i cipą być nie wypada. I kopię. I jest ciężko, a ja już przeklinam swój idiotyczny pomysł.
- Hej!
Zamarło mi się, przez głowę przemyka mi tysiąc historii o leśnych gwałcicielach i mordercach, próbuję wymacać telefon, ale biorąc z domu fajki, zostawiłam go na parapecie. Jesteśmy więc ja, sarna i łopata. Jest super. Dół się robi coraz większy, a w moją stronę człapie jakiś dziad z wiaderkiem. Znalazł się, kurwa, grzybiarz. Wygląda prawie tak martwo jak owa sarna, więc się nie przejmuję i kopię dalej, a dziad mi na to, że w takich wypadkach się dzwoni do nadleśnictwa, a nie bawi w grabarza na własną rękę. Zapewne ma rację, ale moja kopiąca ignorancja chyba go w końcu przerasta i wraca wgłąb lasu.
Kiedy dół jest już taki, że mogłabym się w nim spokojnie schować, pozostaje ważniejsza kwestia: jak przenieść tego bydlaka do tejże dziury. To jest dość poważna sprawa, bo sztuka jest duża, a ja aż tak silna nie jestem. Poza tym coś mi wewnętrznie podpowiada, żeby jej jednak nie dotykać. No ale przecież mam łopatę.
Upierdoliłam się przy tym jak dziki osioł, biedna sarenka spoczywa w moim prymitywnym grobie, a ja się biorę za przysypywanie. Na koniec przykrywam mogiłę liśćmi i myślę sobie, że powinnam to robić profesjonalnie. Przysiadam na pieńku i odpalam papierosa. Jakoś mi mniej smutno. Zakopałam sarnę, swój strach i obrzydzenie, wszak ksywa zobowiązuje.
Przy garażu Małgorzata pakuje graty do samochodu, patrzy na mnie spojrzeniem dość zmieszanym, ale pytań nie zadaje. I za to ją lubię.
Chyba zasłużyłam na ten wieczorny koncert, tak mi się przynajmniej wydaje.
M.
to jakby taka metafora życia ... zakopałaś trupa, cos co nie zyje .. Oby otwarło Cię to na NOWE !
OdpowiedzUsuńKurwa ,ale ze mnie filozof chłopski !
Trupy metaforyczne już dawno zakopane, bo śmierdzieć zaczynało...na nowe otwarta bardzo :-)
UsuńFilozofie mój!
Ostatnim razem gdy znalazłam martwe zwierzę, futro i kości rozwleczone na powierzchni kilku metrów kwadratowych, wzięłam jego czaszkę. Ale sarnę bym zakopała.
OdpowiedzUsuńCzaszka...creepy.
Usuń