piątek, 25 października 2013

Nie pytaj.

K. kiedyś powiedział, że jestem reaktorem dziwnych zdarzeń i przyciągam dziwnych ludzi. Że nie mogę sobie spokojnie żyć, odchodzić i oddychać, ot tak.

No, chyba się nie da.

Nie umiem już spać tutaj. Gniecie mnie łóżko-trumna, a moje myśli wędrują na duże łóżko sypialne, które się rozkłada w nowym spokoju. Wilgoć mieszkania daje o sobie ostatnio bardzo znać, ciężko się oddycha. O szóstej jestem już na nogach i stwierdzam, że to doskonała okazja, co by pójść pobiegać do lasu obok po raz ostatni. Jako myślę, tak też czynię i po pięciu minutach jestem już w drodze.

Przy wejściu do lasu uderza mnie przykry zapach. Coś tu definitywnie zdechło i nie jest to zapach zwłok ludzkich (nie pytajcie mnie, skąd wiem takie rzeczy, proszę). Ciekawość mnie prowadzi za osobliwym zapachem. A potem aż przyklękam z wrażenia.

To drugie zwłoki sarny spotkane przeze mnie w tym roku, ale te, w przeciwieństwie do poprzednich - wręcz nietknięte. Zwierzę wygląda, jakby zwyczajnie położyło się na boku i usnęło...spokojnie i czysto. Żadnej krwi, żadnych latających wnętrzności, nic. Przysiadam na pieńku i mi smutno. Powinnam biec dalej, albo zwyczajnie iść do domu, spróbować złapać jakieś godziny snu i zapomnieć. I wracam w kierunku domu. Prosto do garażu, po łopatę. Bo tak mi się jakoś pomyślało, że siebie wolałabym widzieć zakopaną. I że taka ładna sarna jest łakomym kąskiem dla tych wszystkich leśnych potworów. Toteż zarzucam sobie na ramię łopatę, do kieszeni wsadzam paczkę papierosów (wszystko dla zdrowia!) i idę przed siebie, zwyczajnie.

W tym miejscu przypominam sobie, że wyobraźnia niejeden raz płatała mi figla i sarny może już tam nie być, bo przecież jestem nawiedzona i w ogóle. No ale ona jest. A ja drugi raz w życiu zamierzam kopać cokolwiek. Przy dwóch pierwszych podejściach niemalże wypierdalam się. Wewnętrznie się tyram, że na coś wydaję miesięcznie te sto złotych na siłowni i cipą być nie wypada. I kopię. I jest ciężko, a ja już przeklinam swój idiotyczny pomysł.

- Hej!

Zamarło mi się, przez głowę przemyka mi tysiąc historii o leśnych gwałcicielach i mordercach, próbuję wymacać telefon, ale biorąc z domu fajki, zostawiłam go na parapecie. Jesteśmy więc ja, sarna i łopata. Jest super. Dół się robi coraz większy, a w moją stronę człapie jakiś dziad z wiaderkiem. Znalazł się, kurwa, grzybiarz. Wygląda prawie tak martwo jak owa sarna, więc się nie przejmuję i kopię dalej, a dziad mi na to, że w takich wypadkach się dzwoni do nadleśnictwa, a nie bawi w grabarza na własną rękę. Zapewne ma rację, ale moja kopiąca ignorancja chyba go w końcu przerasta i wraca wgłąb lasu.

Kiedy dół jest już taki, że mogłabym się w nim spokojnie schować, pozostaje ważniejsza kwestia: jak przenieść tego bydlaka do tejże dziury. To jest dość poważna sprawa, bo sztuka jest duża, a ja aż tak silna nie jestem. Poza tym coś mi wewnętrznie podpowiada, żeby jej jednak nie dotykać. No ale przecież mam łopatę.

Upierdoliłam się przy tym jak dziki osioł, biedna sarenka spoczywa w moim prymitywnym grobie, a ja się biorę za przysypywanie. Na koniec przykrywam mogiłę liśćmi i myślę sobie, że powinnam to robić profesjonalnie. Przysiadam na pieńku i odpalam papierosa. Jakoś mi mniej smutno. Zakopałam sarnę, swój strach i obrzydzenie, wszak ksywa zobowiązuje.

Przy garażu Małgorzata pakuje graty do samochodu, patrzy na mnie spojrzeniem dość zmieszanym, ale pytań nie zadaje. I za to ją lubię.

Chyba zasłużyłam na ten wieczorny koncert, tak mi się przynajmniej wydaje.



M.

4 komentarze:

  1. to jakby taka metafora życia ... zakopałaś trupa, cos co nie zyje .. Oby otwarło Cię to na NOWE !
    Kurwa ,ale ze mnie filozof chłopski !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trupy metaforyczne już dawno zakopane, bo śmierdzieć zaczynało...na nowe otwarta bardzo :-)

      Filozofie mój!

      Usuń
  2. Ostatnim razem gdy znalazłam martwe zwierzę, futro i kości rozwleczone na powierzchni kilku metrów kwadratowych, wzięłam jego czaszkę. Ale sarnę bym zakopała.

    OdpowiedzUsuń