O godzinie dwunastej czternaście wysiadam z samochodu i niemalże potykam się o własne buty, klnąc przy tym soczyście. Na Madonnę, kto kładzie taką kretyńską kostkę przed centrum handlowym? Chociaż...centrum handlowe jestem jeszcze w stanie zrozumieć. Na gliwickim rynku polska myśl budowlana postanowiła wyłożyć podłoże kostką z wrednymi szparami pomiędzy. Nie byłoby w tym absolutnie nic oburzającego, gdyby nie fakt, że na środku rynku stoi ratusz (jak w każdym normalnym mieście - uściski dla mieszkańców Zabrza) i już niejednokrotnie byłam świadkiem, jak panny młode wychodzące z własnego ślubu potykały się o te felerne kostki.
Nie o kostkach jednak miało być.
O godzinie dwunastej czternaście zmierzam w kierunku drzwi frontowych. Czeka mnie rozmowa kwalifikacyjna na stanowisko kierownika działu muzycznego. Wchodzę, mówię w jakiej sprawie przyszłam, pani zza kasy każe mi czekać razem z innymi nieszczęśnikami. Szybki podgląd konkurencji: dziewczyna w wytartych dżinsach i flanelowej koszuli (tak bardzo Kurt Cobain), stoi i malowniczo dłubie w nosie. Obok niewiasty koleś o aparycji typowego informatyka, ze standardowym przytłuszczem włosa i w pokaźnej bluzie z kapturem. Opakowana w białą koszulę upchniętą w ołówkową spódnicę i z czarną muszką czuję się jak Janusz Korwin-Mikke na zjeździe kuców w Ustrzykach Dolnych, a delikatna poświata czerwonego Hugo Bossa wciąż przypomina o poprzednim właścicielu owej koszuli. Bolą mnie nogi od zumby i napierdala głowa z niedospania, ale gdy pojawia się pracownica z wieścią: pani kolej!, przybieram na twarz firmowy uśmiech i zmierzam do biura.
W sporym pomieszczeniu przy stole siedzi dwóch jegomości, a wizualnie uzupełniają się tak rewelacyjnie, że aż miałabym ochotę zrobić im zdjęcie. Jeden łysy jak kolano z wielkim zacieszem na twarzy, drugi z loczkami a'la Slash i o lekko indiańskich rysach twarzy. Przedstawiam się, zajmuję miejsce, ze zmęczenia stresu nie czuję, nic w sumie nie czuję poza tymi przeklętymi nogami.
- No to niech nam pani powie coś o sobie. Muzyka. Muzyka! To co z tą muzyką?
- Wszystko.
Łysy unosi brew i zaczyna się gradobicie pytań. Tłumaczy, że on komputerowiec, na grajkach się nie zna. Ale wannabe-Slash zna się owszem.
- Madonna więc...
- Tak.
- Widzi pani jakąś następczynię na scenie?
- Nie.
- Lady GaGa?
- Bynajmniej.
- Beyonce?
- Nie te klimaty.
- Naprawdę nikt?
- Jak dorosnę, to ja ją zastąpię.
Śmiechu chichu, lecim dalej. Slash okazuje się pasjonatem jazzu, rozmawiamy więc o Milesie Davisie, gdzieś z owego schodzimy na Tutu (PANI MA TO NA WINYLU?!), z jazzu sprytnie skręca w polską muzykę, więc coś o Peszkowej i Koteluk się przewija, docieramy do celu.
- A czyje utwory się pani śpiewa najchętniej?
- Sinatry.
- Jakiś ulubiony?
- Strangers in the Night.
Indiański Slash podrywa się z krzesła i wyciąga do mnie rękę. Łysy łapie go za rękaw i półszeptem mówi:
- Dwa tygodnie rekrutacji, jeszcze pięciu ludzi za panią...
- Ale ona się nadaje!
- Ale zasady...
Niezadowolony długowłosy usadza się na krześle i pyta:
- Pani Amando, a jak z grami u pani?
- No...kiedyś topiłam i podpalałam Simsów, liczy się?
- Nie do końca. Ale ja też.
- Szybko się uczę.
- Wierzę. Do dwóch tygodni się odezwiemy. Odprowadzę panią.
Prowadzi przez korytarze, żegnamy się, ściska mnie za rękę i mówi:
- Niech się pani nie wyprowadza. Świat pani potrzebuje. Tutaj.
Dylematy są straszne, mili Państwo.
M.
Propsy za przypomnienie Ulissesa.
OdpowiedzUsuńDo usług, Księżniczko!
Usuńojej !
OdpowiedzUsuńKciuki, kciuki , mocne kciuki , przez dwa tygodnie !!!
Podziękowała! :*
UsuńMieszkańcy Zabrza również pozdrawiają ;).
OdpowiedzUsuńWzruszyłam się. Nie odjeżdżaj miła, musimy się zobaczyć wszak najpierw! Zaproponowałabym piwo na rynku w moim mieście, ale aktualnie jest to właśnie rzeczone Zabrze, więc...
Jeszcze czas, Kasiu, jeszcze czas!
UsuńZabrzański rynek, ach...miejsce mej pierwszej randki. Jestem za!
ojej!też trzymam kciuki Kochana:)
OdpowiedzUsuńBuzi!
UsuńIndiański Slash <3 <3 <3 mmmmrrmmmrrrmmrrrmmrr...
OdpowiedzUsuńKurta Cobein w wytartych dżinsach i flaneli nie może Cię pokonać, ty MUSISZ być tym kierownikiem, Pani Kierownik.
Trzymam kciuki! :*
Kurtełę Kobajnę może spadać. Ha.
UsuńDziękuję, Zajęcze, ale Cię zmartwić muszę- Slash nosił obrączkę.
:(
Usuń*Ty
OdpowiedzUsuńkostka na Gliwickim rynku zawsze wprawia mnie w stan zdumienia. Szczególnie w piątkowo-sobotnie wieczory i noce. Nie potrafię pojąć jak te panie trzymają pion i poziom w szpilkach na tej kostce, przy tych szparuniach. Moje ostatnie obserwacje zakończyły się popłakaniem ze śmiechu i wylaniem piwa (co za strata! :( ) Dziwne uginanie kolan, dziwny chód i paniczne trzymanie się koleżanki/faceta coby nie jebnąć pyskiem na tą kostkę. Narobiłaś mi ochoty na Gliwice :) Przyjadę tam za tydzień
OdpowiedzUsuńPolecam się i zapraszam ;)
Usuńskorzystam :) balantines, kostki lodu w dinożarły i czujna opieka jednostki WP... jakby co to szklanek jest urodzaj :D
UsuńKurt Cobain - lubię takie.
OdpowiedzUsuńNie no jak świat Cię potrzebuję to nie idź, nie zostawiaj świata.
Albo obuduj go upierdliwym brukiem, przynajmniej przesiejesz towarzystwo.
U mnie w mieścinie też na "głównej" bruk, kosteczka, w szpilkach w życiu nie przejdziesz, chyba, że masz wsparcie, a w stanie upojenia to mission impossible.
To wykostkowanie nie jest głupim pomysłem...
UsuńWidzę, że też macie mądre głowy w zarządzie :-)
cholera, u mnie też takim kostek nadmiar, ale czym bardziej mi procentowo i czym wyższe buty, tym lepiej po nich śmigam.
OdpowiedzUsuńDig, ale wiesz, że jak Cię wezmą, a wezmą, to będą musieli zmienić nazwę stanowiska? Z 'kierownik muzyczny' na 'królowa muzyczna'? Ale jakby co, zrobimy blogerską ściepę na złotą tabliczkę z grawerem na drzwi.
Chyba jednak nic z tego, przeprowadzka za pasem...ale za tabliczkę się nie pogniewam. Samo 'królowa' w zupełności wystarczy! ;-)
Usuń:*
odezwą się... ;)
OdpowiedzUsuń