czwartek, 26 września 2013

Rodzinne imprezy...

Cóż, ten dzień nadszedł. Małgorzata kończy dziś 49 lat, choć, słowo daję, nadal wygląda na 30. O szóstej rano wpieprzyłam się jej do łóżka z urodzinowym prezentem. I usłyszałam dość pocieszające wieści:

- Wiesz, stwierdziliśmy, że skoro przeprowadzka...to na razie imprezy nie robię. Jak już się wszystko uspokoi, to zrobimy parapetówę łączoną z urodzinami.

To była duża ulga, bardzo duża ulga, bo już miałam sobie skołować zapas waleriany na nadchodzący weekend. Imprezy rodzinne bowiem to dość...dziwne przyjęcia. Zdaję sobie sprawę, że praktycznie w każdej rodzinie wygląda to średnio kolorowo, ale problemem jest, że u mnie wygląda to...cóż, aż nazbyt kolorowo.

Imprezy rodzinne dzielą się na dwa kategorie: te u ciotki A. i te organizowane przez Marczewskich z okazji urodzin/setnego klienta/narodzin szczeniaków/tysięcznego klienta. 

Te u ciotki A. są do przeżycia, pod warunkiem, że któryś z alkoholików nie robi ci drinków Zasada jest prosta: przyjeżdżasz do domu, w którym trwa wieczna impreza i za każdym razem poznajesz coraz więcej członków swojej rodziny, aż w końcu całkowicie tracisz rachubę w imionach i do tak-jakby-kuzynki Ani zwracasz się imieniem ciotki-z-linii-wujka-twojego-dziadka-Grażyny. 

Kolejna zasada: na imprezach u ciotki A. nikt nie lubi mojej matki i wszyscy o niej mówią. Absolutnie, Krystyna jest tematem wszelkich plotek, rozmów i sensacji, mimo że nikt jej nie widział od lat. A skoro jest temat matki, to i Marczewski, zazwyczaj w stanie spożycia, mówi jedno, złote zdanie:

- Mam prawdziwe szczęście, że moje dzieci są przeciwieństwem mojej eks-żony. Są piękne, wysokie i absolutnie niepojebane.

Piękna, wysoka i niepojebana to więc trzy przymiotniki, którymi własny Płodziciel mnie obdarza. Z wszystkimi bym polemizowała, ale tutaj wkraczamy w kolejną złotą zasadę: polemika z Marczewskim w stanie spożycia jest absolutnie niewskazana. Wie o tym wujek J, który jest zatwardziałym pisowcem i jedna z tych polemik mogłaby się skończyć tragicznie, ale się nie skończyła, bo na stół wjechała golonka i panowie całkowicie zapomnieli o sprawie. 

Zazwyczaj jednak jest przaśnie i wesoło. Ciotka ma w barku takie zapasy czeskiego rumu, że wszyscy mogą zafundować sobie absolutną amnezję. Raz sobie zafundowałam takową i mój kremowy płaszcz oraz szpilki bardzo przeżyły to wydarzenie. Do dzisiaj, gdy tam się pojawię, to słyszę coś o modlitwy na kolanach do pola. Nie mam pojęcia, o co chodzi.

Z imprezami organizowanymi przez Marczewskich jest już zupełnie inaczej, bo zazwyczaj przyjeżdżają na nie wszyscy pracownicy Płodziciela. A to jest bardzo egzotyczna mieszanka.

Jest Puci-Puci, standardowy przykład kobiety z tyłu liceum, z przodu muzeum. Legendy mówią, że ma gdzieś koło pięćdziesięciu lat i więcej botoksu w twarzy, niż sama Donatella Versace. Ubiera się w brokatowe legginsy i jest totalnie pojechana. Za każdym razem łapie mnie za policzki i piszczy: Laleczka! Barbunia! Puci-puci! Na urodzinach Marczewskiego tak się schlała, że zawiesiła mi się na ramieniu i płakała, że jej mąż nie zaspokaja jej łóżkowych potrzeb. Nie byłoby w tym absolutnie nic oburzającego, gdyby nie fakt, że jej mąż stał obok.

I wszyscy inni goście też. 

Jest też Z, obleśny, wielki typo ze spoconymi łapami, który próbuje mnie poderwać, odkąd skończyłam jakieś czternaście lat. No i jest R, który wygląda jak bliźniaczy brat Rutkowskiego. Śmieszna sprawa, bo na tych samych urodzinach zauważyłam ten fakt i okazało się, że Puci-Puci ma w telefonie zdjęcia Rutkowskiego. Tego prawdziwego. Wolałam nie wnikać, dlaczego. 

Ja zaś na tych imprezach jestem fotografem/niańką dla ewentualnych dzieci/Marczewskiego trofeum. 

- Moja córka. Wprawdzie nie poszła na studia, ale przynajmniej jest piękna, wysoka i niepojebana. 

Pocieszam się, że nie każdy może liczyć na taką rekomendację.


M.



15 komentarzy:

  1. najlepsza rekomendacja z możliwych.
    u mnie rodzinne imprezy nie są nawet w ćwierci takie interesujące. po prostu są, ja zgrzytam zębami, mijają, mam stertę garów do umycia. jak się strasznie cieszę, że za 12 dni moja 20tka. oh damn.

    OdpowiedzUsuń
  2. Chyba tylko na moich imprezach rodzinnych nie ma ani grama alkoholu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem pod wrażeniem. Myślałam, że na rodzinnych imprezach nie robi się nic, poza piciem alkoholu i niekończącymi się dyskusjami.

      Usuń
  3. Modlitwą do pola przypomniałaś mi (well, za dużo powiedziane) imprezę, na której mój kolega-ateista urżnął się tak, że odbębnił niekiepską modlitwę pod pobliską kapliczką przydrożną. Ja za to popisałam się znajomością rosyjskich hitów. Do dziś zachodzę w głowę, skąd wzięła mi się nagła znajomość tego języka. Chyba, kurwa, z powietrza wchłonęłam.
    Całą Katiuszę, matko boska deathcore'owa, ja na trzeźwo tylko 'gruszy', 'tumany' i 'katiusza' potrafię z tego zestawienia słów wyłapać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę obawiałabym się naszej wspólnej imprezy [*]

      Usuń
    2. To byłoby dobre, gdyby nie moja aktualna skłonność do puchnięcia i odwiedzania szpitali. Oby chwilowa. Wtedy podbijemy każdą wieś z porządną metą na stanie.

      Usuń
  4. a mówiłam, że przeprowadzkę połączysz z imprezą.

    OdpowiedzUsuń
  5. Sto lat, babciu Gosiu!
    Cholera, w przypadku Małgorzatki słowo "babcia" brzmi totalnie obraźliwie, ale cóż, wieku babci się nie wybiera :D
    A już za niedługo chlanie, ćpanie, loty wpław, tak się bawi Wodzisław. AMENT.

    OdpowiedzUsuń
  6. to u mnie się prawie żadne imprezy rodzinne nie odbywają, czasem tylko ktoś wpadnie na imieniny, choć dawniej było inaczej.
    Digga przeprowadz się kiedyś do Krakowa , proszę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tego miejsca na mapie jeszcze nie odhaczyłam, ale w moim przypadku wszystko możliwe :-)

      Usuń
  7. Marczewski jest w pytkę... ;)

    OdpowiedzUsuń