poniedziałek, 2 września 2013

Poczekalnia.

Nowe The Weeknd w głośnikach, duży kubek gorącej herbaty, miękki koc owinięty wokół ciała, orientalne kadzidełka i kilkanaście czystych, białych kartek czekających na zapełnienie. Pióro leży w dłoni nieco niepewnie, wszak minęły miesiące od jego ostatniej eksploatacji. Deszcz stuka w szyby spokojnie, zmęczenie dnia dzisiejszego nie odpuszcza, na klatce piersiowej coś ciąży, łapię każdy oddech, jakby miał być tym ostatnim. Od czasu do czasu łapię telefon i wpatruję się w ekran z zawieszeniem. Jest 21:33, a cisza nadal, bez znaku życia, bez wyjaśnienia, bez najmniejszego sensu. Skype odpalony, czekanie dla czekania.

Przeraża i ekscytuje to, że teraz już jest na wyciągnięcie ręki, na podróż jednym pociągiem, przeraża i bynajmniej nie ekscytuje własna zdolność do destrukcji, przerażają słowa: Odpuść, trucizno...Mieszają mi się priorytety, znalazłam się w tej kreskówkowej sytuacji, w której na lewym ramieniu siedzi mi mały diabełek, na prawym zaś anioł, ich priorytety definitywnie się kłócą, ich porady przekrzykują się wzajemnie, a ilekroć strzepię ich z ramion, niczym jakiś kurz, to powracają, wciąż na nowo krzycząc swoje słowa w uszy. W napadzie paniki na środku obcego miasta wybieram numer i nie cackając się z przywitaniami, mówię:

- Obiecaj mi, że jakkolwiek wszystko tutaj i obok nie stanie się popieprzone, to zostaniesz. Bo zostaniesz?
- PMSa masz, babo? Zawsze jestem.
- I niech tak zostanie. 


Bo za dużo dusz rozpływa się ostatnio w eterze.



M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz