czwartek, 5 września 2013

Pensjonat pod chujem.

Po dość słabym wieczorze noc była kontynuacją tragedii w dwóch aktach. Trzecia nad ranem, dość siłowania się z samą sobą, dość bezsenności, dość bólu. Pukam nieśmiało w płodzicielskie drzwi, w głowie kręci mi się jak po dobrym tornadzie i praktykuję żałosną prośbę o coś mocniejszego, wszak ostatnimi czasy wszelkie proszki są przede mną chowane po różnych kątach w domu z obawy o ich nadużycie. Światło w kuchni napierdala po oczach jak komety. No kurwa, umrę dzisiaj, to pewne, umrę, a przecież jeszcze nie wyszło koncertowe DVD Madonny. 

- Ja cię na pogotowie zawiozę.

Szybka wizja. Pogotowie, zjeba za alkohol, igły w skórę. Wizja igieł w skórze odstrasza mnie na tyle skutecznie, że przyjmuję postawę największego badassa świata i zwinnie tłumaczę, że twardym trza być, nie miętkim. Łykam piguły, biorę swój cudowny, najbardziej miękki kocyk świata i zwijam się w kłębek na podłodze, wybieram numer i próbuję się dodzwonić i przeprosić za tego wieczornego liścia, bo wyrzuty sumienia (tfu!) targają mną na wszystkie strony, a gdy do tego jeszcze dorobić teorię, że to może być karma, to karma przyszła zadziwiająco szybko tym razem. Słyszę w słuchawce głos tak przepity i zaspany, że teraz dochodzą wyrzuty o zbudzenie pijanego człowieka, dukam z siebie przeprosiny, w zamian również słyszę przeprosiny, tyle z głowy, jeśli umrzeć, to z czystym sumieniem.


O trzeciej trzydzieści do drzwi puka Małgorzata z ciepłym mlekiem kokosowym, a więc w mojej Teorii Funkcjonowania Świata absolutnym remedium na wszystkie problemy: od napierdalającego jajca, przez depresję, po kiłę i hemoroidy. Tych dwóch ostatnich nie sprawdziłam, ale tak być musi. Czuję kojący zapach cynamonu i najlepszy substytut matki, jaki mogłam sobie wymarzyć, słyszę sugestię o powrocie do łóżka i na nic moje tłumaczenia, że podłoga to mothership pokrzywdzonych dusz, ciepły kurwidołek i oaza bezpieczeństwa, nic z tego. Dziękuję własnym resztkom rozsądku, że postanowiłam noc spędzić we własnym domu i łóżku.

A alkoholowi tymczasem mówię: adieu. Bo pan Jerzy nakrzyczał na mnie przez telefon, że jestem głupia i totalnie nie myślę przyszłościowo. Mówienie pacjentce, że jest głupia jest chyba wbrew wszelakiej etyce lekarskiej, ale czasem takie łopatologiczne tłumaczenie jest jedynym rozsądnym. Winu nie powiem adieu. Wino to nie alkohol. 

Rano zaś budzi mnie dzwonek do drzwi, a w drzwiach nikt inny jak nowy listonosz z hollywoodzkim uśmiechem. 

- Pięknie pani...
- Nie. 
- No dobra. Podpiszemy?



Siostro, tlenu, Pragi i skręta poproszę. Te trzy rzeczy są mi teraz niesamowicie potrzebne.

M.




11 komentarzy:

  1. uuuu, ła, ła... Trzymaj się Piękna

    OdpowiedzUsuń
  2. Też musiałam powiedzieć alkoholowi adieu. Po dniu rzygania żółcią skończonym na SORze. Ja wiem, że wakacje bez SORu to nie wakacje, ale ile kurwa można.

    Nie jedz proszków z alkoholem. Nawet najsłabszych. Wątroba Ci się przyda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mon Dieu, aż tak?

      Staram się nie, ale wczoraj było pierdolnięcie ostateczne. Obiecuję rychłą poprawę [*]

      Usuń
    2. Aż tak. Jeszcze rozumiem, żeby po hektolitrach wódki. Ale nie, to po kilku piwach było.

      Śmieszne jest że, już lepiej tramal łączyć z alkoholem niż głupi paracetamol czy inny ibuprofen.

      Usuń
    3. Dlatego też ja się z piwem bardzo nie lubię.

      A tego to nie wiedziałam. Hm.

      Usuń
  3. Wszystko co ma poniżej 30% nie jest alkoholem!
    Taka abstynencja jest jeszcze do zniesienia...

    OdpowiedzUsuń
  4. Alleluja kurwa.
    Kocham Cię. I jajco chociaż wredne, jest ważne, więc pilnuj.
    Buziak!

    OdpowiedzUsuń