niedziela, 29 września 2013

Nudzi Ci się w weekend?

Kiedy widzę, że siostrzaną głowę coś gryzie, staram się dociec powodu. Kiedy powodem jest - jak to zwykle bywa - facet, jestem mocno niepocieszona. Zazwyczaj w takich momentach ratuję sprawę wielkim kubkiem gorącej herbaty i dobrym słowem, ale gdy owa herbata wylądowała wczoraj na stole, padło pytanie:

- A pojedziesz gdzieś ze mną coś sprawdzić?

Bad bitch alert uruchomiony. Już raz słyszałam to pytanie i w trzydziestostopniowym upale wylądowałyśmy w bluzach z kapturami pod domem absztyfikanta, czając, czy jakaś pani aby przypadkiem nie wchodzi do niego. Zmieniła się pogoda, zmieniło się miejsce zamieszkania faceta, zrobiło też się ciemno...


Pół godziny później samochód stoi połowicznie w rowie, połowicznie zaś na torach.

- To co robimy?
- Pchamy?

Pchamy. Jestem po kostki w jakimś błocie, ale to przecież zupełnie nieistotne, samochód wyposażony w czujniki parkowania wyje niemiłosiernie, siostra dobrym kierowcą jest, ale warunki iście ekstremalne. Wypchany, wyjeżdżamy. Okazuje się, że dom gościa jest absolutnie zbunkrowany i otoczony z każdej strony lasami, pagórkami i końcami świata. Wydaje nam się, że jest jedna droga, która prowadzi do tego zamczyska, ale okazuje się, że to las, więc stoimy w tym jebanym lesie pod kapliczką z Jezuskiem, a gdzieś w ciemnościach czmycha jeleń. Panika mnie ogarnia na widok tego jelenia, ale mogło być przecież gorzej, mógł to być Ku-Klux-Klan, a wtedy miałabym przejebane po całości. 

Wracamy więc do punktu wyjścia, a mianowicie do stania na jakimś zadupiu i obmyślania kolejnych planów. Odpalam papierosa i pytam, dlaczego właściwie to robimy, skoro to głupie. Zostaję wtajemniczona w szczegóły i w mózgu mi się przejaśnia. Widzę dziurę w płocie. Sporą dziurę w płocie. Samochodem, rzecz jasna, nie da rady, ale piechotą...tylko, że ten baran ma na sobie szpilki i pończochy. Wracamy więc do domu.

Przed domem kolejna absurdalna prośba: najlepiej, gdyby nikt nie wiedział, że wróciłyśmy, bo tylko niepotrzebnie zdenerwujemy Płodziciela i będzie dużo niezręcznych pytań. Mam się wkraść do własnego domu niczym złodziej, łapnąć pierwsze lepsze buty i bluzę i wyjść. Byłoby to wykonalne, gdyby nie psy przeczulone na każdy dźwięk. Jakimś cudem jednak nie reagują, gdy jak pierdolony ninja zakradam się po buty. Łapię wszystko i wracam do samochodu.

Ok, zostawiamy auto w bezpiecznym miejscu, przez następne pięć minut oglądam wielką komedię zwaną przebieraniem się na siedząco, po czym dociera do mnie, że nie mamy latarki, a ciemno tu, jak w tyłku Morgana Freemana. I tutaj zwracam honor firmie Apple - bo okazuje się, że takie gówno, jak iPhone ma latarkę, co czyni ten badziew choć w jednym procencie użytecznym. Przeskakujemy przez dziurę w płocie i idziemy. 

Najpierw przez pole. Potem przez pole, które właściciel olał i chwasty sięgają mi głowy. Potem przez podmokłe pole.

- Ej, a co byś zrobiła, gdyby to były takie wciągające mokradła? Wiem, napisałabyś swojej dziewczynie na fejsie: 'gul, gul, gul', bo więcej byś nie zdążyła. Bo byś się utopiła. Hehe.

Nawet nie mam siły tego komentować, bo przypomniało mi się, że jeszcze tego samego ranka czyściłam swoje adidaski. W cienkiej kurtce marznę jak diabli, szczypią mnie policzki i chce mi się trochę płakać, bo nawet, gdybym chciała napisać swojej dziewczynie gul, gul, gul, to nie miałabym takiej możliwości. Na tym zadupiu nie ma zasięgu.

Po kolejnych pięciu polach lądujemy pod domem Lubego. I co?


I nie ma go w domu.

- Czy ja właśnie przeorałam własnymi nogami całe pole, żeby dowiedzieć się, że twojego faceta nie ma w domu?
- To nie miało tak wyglądać, serio. Ale przynajmniej zabawa była fajna.

A z głośników w samochodzie jak zwykle płyną odpowiednie dźwięki.



M.

1 komentarz: