czwartek, 15 sierpnia 2013

Wspomnienia na zdartej płycie.

Może gdybym tak namiętnie nie wykonywała Midnight Train to Georgia pod siłowniowym prysznicem, to bym zdążyła na autobus. Ale nie zdążyłam, a mówią, że dzisiaj święto.

Tak, dzisiaj święto, wszak dokładnie cztery lata temu o tej porze ujrzałam Jej Boskość na własne, półślepe oczy.



No, a Matki Boskiej Zielnej było wczoraj, gdy po wizycie hipsterskiego DHL-owca znalazłam resztki zioła zalegające w szufladzie i w chilloutowym nastroju wypuściłam kilka dymnych znaków na tarasie. 

Widząc, że następny autobus za ponad pół godziny, wzięłam dupę w troki i drogę na koniec świata postanowiłam pokonać piechotą. Beata, Niepokalana Królowa Polski śpiewała swego czasu, że siedzi i myśli...jakkolwiek ze słowami wyśpiewanymi przez ową panią zazwyczaj się zgadzam, tak tu muszę sprostować: znacznie lepiej mi iść i myśleć, aniżeli siedzieć. Komu w drogę, temu trampki na nogi i słuchawki w uszy. 

Wystarczył dosłownie początek pewnego utworu, żeby uśmiechnąć się do własnych wspomnień.





Oto myślami w momencie wracam do pewnej wybitnie nudnej domówki dwa lata wstecz, domówki zwiastującej osobiste i emocjonalne pożegnanie z jednym z tych, z którymi porozumienie zyskiwało się poprzez spojrzenia, a nie zawiłe dialogi. A, Człowiek, Który Gardzi Rapsami, włącza z jutubów wyżej zapostowaną przeze mnie pieśń i zaczynamy tańczyć tuptać w miejscu w wielkim uścisku. Cała sytuacja zapewne byłaby słodka i wręcz romantyczna, gdyby nie fakt, że byliśmy spici jak dziwki i co chwilę ktoś komuś wdepnął na stopę, któreś z nas obiło się o ścianę, czy coś w ten deseń. 

Przy wersie:


They say you can't turn a bad girl good

But once a good girl's gone bad, she's gone forever..
I'll mourn forever
Shit, I gotta live with the fact I did you wrong forever



A. chwyta moją głowę i zaczyna płakać jak dziecko, a z nim ja i cała reszta imprezy (oni ze śmiechu). Piosenkę zapętlamy trzykrotnie, aż w końcu ktoś lituje się i wyłącza słodko-gorzkie dźwięki.

Dwa dni później A. jest już na drugim końcu Europy, a ja, rzecz jasna, nie przychodzę się żegnać. Bo nienawidzę tych ostatecznych pożegnań tak mocno, że żołądkiem wywraca mi na wszystkie strony na myśl o takowym. 

Dzisiaj łez nie było, było to tęsknąco ssące uczucie w sercu i uśmiech do tego, co było. 

Z rzeczy bardziej przyziemnych i przyszłościowych, przed poniedziałkową wizytą w gabinecie lekarskim wolałabym zasnąć i się nie obudzić, albo obudzić na Bora Bora, albo obudzić się w bardziej sprawnym ciele. 

Czasami wspomnienia i małe iskierki nadziei to jedyne, co zostaje. Łapię te małe iskierki, aby pewnego dnia wzniecić z nich ciepły i bezpieczny ogień. 

Wznoszę toast za wspomnienia. Melisą.

M.

6 komentarzy:

  1. Przeczytałam że "Shit, I gotta live with the fact you did me wrong forever". Każdy widzi to co chce.
    Domówki, kurwa, te domówki...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętaj, Jeżu, to wszystko zaczyna się na domówkach.


      I kończy zazwyczaj też.

      Usuń
    2. Czasami w klubie. Wtedy przynajmniej nie trzeba nigdzie leźć po kolejną paczkę fajek.

      Pees, zajebiście się chodzi, myśli i słucha odpowiedniej muzyki.

      Usuń
  2. Jest Matki Boskiej Zielnej, dlaczego nie ma Matki Boskiej Procentowej?

    OdpowiedzUsuń
  3. też nienawidzę pożegnań, ale chyba jestem masochistką...
    I tęskni mi się za znakami dymnymi. Takimi porządnymi. Buu

    OdpowiedzUsuń