Tak, dzisiaj święto, wszak dokładnie cztery lata temu o tej porze ujrzałam Jej Boskość na własne, półślepe oczy.
No, a Matki Boskiej Zielnej było wczoraj, gdy po wizycie hipsterskiego DHL-owca znalazłam resztki zioła zalegające w szufladzie i w chilloutowym nastroju wypuściłam kilka dymnych znaków na tarasie.
Widząc, że następny autobus za ponad pół godziny, wzięłam dupę w troki i drogę na koniec świata postanowiłam pokonać piechotą. Beata, Niepokalana Królowa Polski śpiewała swego czasu, że siedzi i myśli...jakkolwiek ze słowami wyśpiewanymi przez ową panią zazwyczaj się zgadzam, tak tu muszę sprostować: znacznie lepiej mi iść i myśleć, aniżeli siedzieć. Komu w drogę, temu trampki na nogi i słuchawki w uszy.
Wystarczył dosłownie początek pewnego utworu, żeby uśmiechnąć się do własnych wspomnień.
Oto myślami w momencie wracam do pewnej wybitnie nudnej domówki dwa lata wstecz, domówki zwiastującej osobiste i emocjonalne pożegnanie z jednym z tych, z którymi porozumienie zyskiwało się poprzez spojrzenia, a nie zawiłe dialogi. A, Człowiek, Który Gardzi Rapsami, włącza z jutubów wyżej zapostowaną przeze mnie pieśń i zaczynamy tańczyć tuptać w miejscu w wielkim uścisku. Cała sytuacja zapewne byłaby słodka i wręcz romantyczna, gdyby nie fakt, że byliśmy spici jak dziwki i co chwilę ktoś komuś wdepnął na stopę, któreś z nas obiło się o ścianę, czy coś w ten deseń.
Przy wersie:
They say you can't turn a bad girl good
But once a good girl's gone bad, she's gone forever..
I'll mourn forever
Shit, I gotta live with the fact I did you wrong forever
A. chwyta moją głowę i zaczyna płakać jak dziecko, a z nim ja i cała reszta imprezy (oni ze śmiechu). Piosenkę zapętlamy trzykrotnie, aż w końcu ktoś lituje się i wyłącza słodko-gorzkie dźwięki.
Dwa dni później A. jest już na drugim końcu Europy, a ja, rzecz jasna, nie przychodzę się żegnać. Bo nienawidzę tych ostatecznych pożegnań tak mocno, że żołądkiem wywraca mi na wszystkie strony na myśl o takowym.
Dzisiaj łez nie było, było to tęsknąco ssące uczucie w sercu i uśmiech do tego, co było.
Z rzeczy bardziej przyziemnych i przyszłościowych, przed poniedziałkową wizytą w gabinecie lekarskim wolałabym zasnąć i się nie obudzić, albo obudzić na Bora Bora, albo obudzić się w bardziej sprawnym ciele.
Czasami wspomnienia i małe iskierki nadziei to jedyne, co zostaje. Łapię te małe iskierki, aby pewnego dnia wzniecić z nich ciepły i bezpieczny ogień.
Wznoszę toast za wspomnienia. Melisą.
M.
Przeczytałam że "Shit, I gotta live with the fact you did me wrong forever". Każdy widzi to co chce.
OdpowiedzUsuńDomówki, kurwa, te domówki...
Pamiętaj, Jeżu, to wszystko zaczyna się na domówkach.
UsuńI kończy zazwyczaj też.
Czasami w klubie. Wtedy przynajmniej nie trzeba nigdzie leźć po kolejną paczkę fajek.
UsuńPees, zajebiście się chodzi, myśli i słucha odpowiedniej muzyki.
Jest Matki Boskiej Zielnej, dlaczego nie ma Matki Boskiej Procentowej?
OdpowiedzUsuńI Kryształowej!
Usuńteż nienawidzę pożegnań, ale chyba jestem masochistką...
OdpowiedzUsuńI tęskni mi się za znakami dymnymi. Takimi porządnymi. Buu