sobota, 3 sierpnia 2013

To jest post o niczym.

Słyszę duży zawód w jej głosie, gdy słyszy, że porzucam kuchnię na rzecz odzieżówki w centrum handlowym. Czuję niemalże namacalnie w każdej nucie, że porzuciłam małego szczeniaka. Przykro, ale kuchnię wolę własną. Spokojną i bez pośpiechu. Wyważoną i przemyślaną. No i nie lubię po dwunastu godzinach pracy wracać do domu przesiąknięta zapachem tajskiej zupy. Bo jak wracam do domu, to lubię pachnieć whiskey i Obsession. Zapach tajskiej zupy to zapach rozczarowania. Nikomu nie jest w smak pachnieć rozczarowaniem. 

No i ten, no.



- To nie są buty do pracy. Chyba, że na stole do dobrej muzyki.
- Nie pierdol, przyzwyczajać nogi na nowo trzeba.
- No jak uważasz.


Dwie godziny później...

- Mógłbyś podjechać do mojego domu, przedstawić się bez zbędnych ceregieli płodzicielowi i wziąć moje balerinki?
- Nóżki bolą?
- Zamknij twarz

Potańczyć na stole też dobra rzecz. Polecam.





Wszyscy jak jeden mąż mówią ostatnio, że dobra ze mnie dziewczyna, nawet Thicke mi tak śpiewa. Ochujaliście. Nie, ty, Robin. Ty jesteś śliczny i uroczy.

Nie mam konkluzji, wydaje mi się, że dziś jest niedziela, ale mam za to zdjęcie idealnie oddające poziom moich zdolności plastycznych.



Ahoj,
bez ładu i bez składu,

M.

6 komentarzy:

  1. Dla takich butów warto zainwestować w żelowe wkładki. Albo się pomęczyć. Łotewer.
    Ubóstwiam je.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie no, lepiej je po prostu zostawić na odpowiednie okazje.

      Usuń
    2. Na półkę postawić i oglądać.

      Usuń
    3. Jak dla mnie zawsze jest odpowiednia okazja, żeby założyć szpilki ;)

      Usuń
  2. buty wypierdowe, a zdjęcie mnie rozwaliło :D:D

    OdpowiedzUsuń