Jak każdego roku, gdy nadchodzi dwudziesty piąty, czuję, że przez cały dzień nie będę miała się gdzie podziać. I mimo że lata lecą, to wspomnienie śnieżącej niemieckiej Vivy nijak się nie zaciera. A dwudziesty piąty stał się symbolem przełomu. Smutnym początkiem końca czegoś tam i czegoś tu, obok. I mimo dwudziestego drugiego roku na karku wciąż zdarza mi się upuścić parę łez.
Bo tak naprawdę nadal mam dziewięć lat i nadal nie rozumiem pewnych rzeczy. A im więcej czasu upływa, tym bardziej ich nie rozumiem.
Tęsknię za rzeczami i ludźmi, którzy już nie wrócą i nie będą mieć miejsca, to paranoiczne.
M.
ten dwudziesty piąty jest faktycznie przygnębiający. Ja się gdzieś z jakiś wiadomości dowiedziałam, albo z gazety
OdpowiedzUsuńCały dzień mam humor iście żyletkowy. Dowaliłaś do pieca, bo przypomniałaś jeszcze o tym... A tak bardzo się starałam poskładać do kupy moje porąbane na wiórki emocje...
OdpowiedzUsuńEj, Mała. Ślę dużo dobrej energii. Zapuść sobie coś dobrego (patrz wyżej), niech Cię wspaniała muzyka ukoi. Buziak.
UsuńChyba dotarło bo w końcu spokojnie zasnęłam, a po 40 godzinach deprywacji snu spałam jak zabita. Dzięki :*
UsuńA muzyka... jej muzyka mnie boli, jak słucham to tylko, żeby wpaść w większy dołek, bo dopada mnie myśl, że ostatnia piosenka na ostatniej płycie była naprawdę OSTATNIA.