sobota, 27 lipca 2013

Strach.

Ze strachu nad zbliżającą się coraz większymi krokami wizytą na Ziemowita przypomniałam sobie imiona wszystkich świętych, profanowane niegdyś przez piękne usta.

Irracjonalny ten strach. Bo czego tu się bać? Siadasz, tudzież kładziesz się na leżance, odkręcasz kranik i mówisz. Stawiasz sprawę prosto: jesteś żywym okazem śmierci, zamieniłaś się w kogoś ze swoich najgorszych koszmarów. Chodzisz, oddychasz, pieprzysz panny, osobników płci męskiej doprowadzasz do kontrolowanego szaleństwa. Uzależniłaś się na nowo jeszcze mocniej od bólu, pozwalasz wręcz katować swoje ciało, bo znienawidziłaś je odkąd stało się ciałem niczyim. Chowasz siniaki pod długimi sukienkami i kotarą absurdów. Lubujesz się ostatnimi czasy we wszelakich trunkach, którymi gardziłaś przez całe życie, nie sypiasz bez nich, stałaś się trochę apatyczna, a trochę agresywna, nie lubisz ludzi, chyba, że kończysz z nimi w łóżku. Chyba próbowałaś się zabić parę razy w ciągu ostatniego miesiąca, ale coś ci nie wyszło.

I nawet nie jest ci z tym źle, mogłabyś nawet uznać to za swój nowy scenariusz, wszak momentami bywa naprawdę przyjemnie, ale przypomina ci się, że założyłaś sobie w swojej durnej głowie plan trzyletni, który zakłada sprowadzenie potomka na świat, a nie możesz mu dać posranej matki, wystarczy, że sama się z taką wychowałaś.

Irracjonalny ten strach. Przecież tylko rozmawiamy. Przecież nie odeśle cię do domu z zielonym kwitkiem, prawda?



Cholernie dobre popołudnie.


M.

2 komentarze: