czwartek, 25 lipca 2013

O szkiełkach.

Widywałam dużo dziwnych zjawisk na świecie, doświadczałam wielu dziwnych uczuć, często niepojętych, wywołujących głębokie zastanowienie. Spotykałam ludzi zatraconych w rzeczywistości do tego stopnia, że ubierali na stopy dwa różne buty, kobiety cicho jęczące na sam dźwięk słów szeptanych w ich uszy, widywałam dzieci prowadzone na szelkach, ludzi żywiących się energią słoneczną, jasne. Wszystko to wywoływało krótkie uczucie zdziwienia i może lekkiego szoku, ale tymczasowego, bo gdzieś w mej pokrętnej głowie znajdowałam quasi-logiczne wytłumaczenie dla tego typu zjawisk. Życie wszak jest za krótkie, by patrzyć na obuwie, przez dźwięki też można dochodzić, dziecko na szelkach to takie dwa w jednym, hybryda zwierzęcia z potomkiem, a energia słoneczna podobno potrafi zapewnić całkiem niezły haj, jeśli do tego wkręci się myślenie o Buddzie, Stachurskim i magiczne zespolenie ze światem natury. 

Jedna rzecz, jedna jedyna rzecz na świecie nigdy mnie nie przestanie dziwić i bawić jednocześnie i nie jest to zdziwienie z kategorii podyktowanych złością, zaborczością, czy też maniakalną dociekliwością, tak po prostu, obserwuję czasem i zastanawiam się, jak to jest możliwe, że w XXI wieku, w dobie nachalnej komunikacji, usług od hydraulika po męską dziwkę, w dobie wibratorów z funkcją sprzątania (no dobra, marzenia zostawmy marzycielom) i innych fantastycznych gadżetów...jak to się dzieje, że w owej dobie są na świecie kobiety, które nie mają oporów, by lekką ręką sięgać po ciepły i wygodny owoc czyjejś pracy? Gdzie się podziały lata feminizmu, lata walk, strajków i demonstracji? Na co to wszystko były, skoro po świecie łazi tak spory odsetek podrabianych kobiet niemających nic przeciwko używanym zabawkom i resztkom po obiedzie poprzedniczek, gotowe wziąć te przetrawione resztki, zabawki bez serca i uznać, że to ich dzieło, zasłaniając tym wielką, śmierdzącą zasłoną całą rzeczywistość?

I kiedyś wywoływało to we mnie palpitacje serca i mocniejsze drżenie rąk, ale szczątki serca ostatecznie sama pozamiatałam i wyrzuciłam na śmietnik historii, a trzęsące się ręce potrafią same trzymać się w ryzach, więc siedzimy w tychże oto czterech ścianach, patrzymy w sufit, palimy blanta i katujemy w odtwarzaczu starego Kanye Westa, a ja pytam ciebie o cały sens tego, co właśnie napisałam w eter, na co ty posyłasz mi przeciągłe spojrzenie, zaciągasz się raz jeszcze, wypuszczasz kilka kółeczek, zakreślasz dłonią w powietrzu jakieś niewyraźne znaki i dokładnie sześć razy zaczynasz nieporadnie zdanie, zdanie przerywane pojedynczymi wybuchami śmiechu, aż w końcu urywa nam się główny wątek, bo gdzieś po drodze przypomnieliśmy sobie takie swoiste odkurzacze w naszych beznadziejnie ciągnących się żywotach. Opada kurz śmiechu, powietrze robi się słodko puste, a ty bierzesz moją rękę i patrzysz na mnie nieistniejącymi źrenicami, artykułując powoli każde słowo, przeciągle i poważnie...

- Szkiełka. Wszędzie szkiełka. Umieją rzucić tylko cień, podążają więc za blaskiem diamentów licząc na najmniejsze ich opiłki, które pozwoliłyby nadać ich szklanemu, chujowemu życiu jakikolwiek sens. 
- Skręcasz kurewsko dobre blanty.
- Wiem.

I choć mam deja vu, a to podobno nie jest dobry objaw (błąd w Matriksie!), to już wiem, że dnie wypełnione dźwiękami i rozmowami są dobre, cholernie dobre.

Mimo wszystko jednak jestem odrobinę zdziwiona.


M.


1 komentarz:

  1. "dnie wypełnione rozmowami są dobre, cholernie dobre" - mistrzowstwo!

    OdpowiedzUsuń