środa, 24 lipca 2013

Kolejne powroty.

Nie oceniasz, gdy mówię. Nie pytasz, gdy nie chcę odpowiadać. Nie powstrzymujesz łez, użyczasz rękawa swojej koszuli. Gdy rozkwita sezon ogórkowy i stado przypadkowych ktosiów ma chrapkę na nawaloną pannę, stajesz na przeciwko i zwyczajnie mówisz: won, śmieci. Nie krzyczysz. Całujesz po dłoniach i zakrywasz marynarką przed światem. Uśmiechasz się pod nosem, gdy przypominam ci, jak za dawnych czasów nazwałam cię rycerzem współczesności. Zamiast dać mi zgnić na schodach kolejnego klubu, zabierasz mnie na odludzie i każesz śpiewać tak głośno, aż usłyszy całe miasto. Jesteś, a to w festiwalu niebywających ostatnio dusz jest wręcz na wagę złota. A kiedy dziękuję za owo bycie, to przypominasz, że ja w twojej najczarniejszej godzinie też byłam, też wpakowywałam twoje pijane zwłoki do taksówek i usypiałam cię do snu cichymi kołysankami. Że kiedy odnosiłeś pierwsze sukcesy, to zawsze byłam z tyłu, cicho klaszcząc. I obiecujesz, że ty też będziesz cicho klaskał, gdy i ja odniosę w końcu sukces, o którym marzę.

I jakoś w tę obietnicę jestem w stanie uwierzyć.

Może dobrze, że karma jednak istnieje? W końcu aż tylu złych rzeczy w życiu nie zrobiłam, zdarzały się też dobre.

Hej, byłaś najpiękniejszą i najsilniejszą kobietą na świecie. I jesteś. I to, że tymczasowo w to nie wierzysz nie znaczy, że to nie jest prawda. 


Jak wytrzeźwieję to koniecznie przemyślę te słowa.


M.

4 komentarze: