niedziela, 21 lipca 2013

Huragany.

Huragany bywały u mnie często. Różne były ich rozmiary i kaliber wyrządzonych zniszczeń. Po niektórych sprzątałam zazwyczaj szybko, układałam na nowo porządek własnej przestrzeni w głowie, sklejałam potłuczone przedmioty i odkurzałam wszystko z brudu naniesionego przez owe huragany.

Po tym ostatnim jakoś nie bardzo potrafię posprzątać, być może dlatego, że jego siła była o ten jeden stopień za duża, a może po prostu te cztery ściany zwane własną głową narażone na kolejne osłabienia nie wytrzymały huraganowego ciągu i zwyczajnie się zawaliły. Tak, czy siak, zamiast klasycznie wziąć się za porządki, urządziłam w owych ruinach wielką imprezę, tak huczną i niszczącą, że nawet ruiny zaczęły się zapadać same pod siebie. 

W trakcie owego niekończącego się festiwalu staczania się wpadły mi w przebłysku powoli powracającej ochoty na pisanie słowa, że jestem za słaba, żeby żyć, ale za silna, żeby umrzeć, co postawiło mnie na niesympatycznej granicy i w zawieszeniu, którego całe życie się bałam, przed którym uciekałam odkąd tylko pamiętam. Nie znoszę, nienawidzę życia na granicy, nienawidzę nie wiedzieć, czy jutro moje życie będzie tutaj, czy tam, czy samotnie, czy w pojedynkę. Dyscyplina i organizacja czasu to te dwie żelazne cechy, które wypracowałam bardzo mocno się o to starając, cechy okupione litrami potu, krwi i łez. Nie, bynajmniej nie uważam się za osobę nudną, przeciętną, ale w całym życiowym rollercoasterze potrzebuję przynajmniej namiastki bezpieczeństwa, którą potrafiłam sobie zapewnić, jakiegoś rodzaju pewności, czegoś solidnego, nawet, jeśli nie do końca wymarzonego i szczęśliwego. 

Nie mam siły walczyć, jestem słaba jak nigdy wcześniej, a każda walka o sen, czy wstanie z łóżka jest naprawdę wycieńczająca. Nie ma mnie i tęsknię za sobą, bo choć odkryłam w sobie nowe, fascynujące rzeczy, to jednak w ostatecznym rozrachunku wciąż nie wiem, czy warto było owe rzeczy odzyskiwać. 

I chyba jednak się postaram, odstawię na jeden wieczór trunki i wytrę nosek z reszty popiołów krystyny. Wiem, że będzie ciężko i szykuję się na upadki, ale okazało się, że zawsze jest ktoś obok, kto pomoże się pozbierać. Moim największym marzeniem i celem egzystencji jest nauczyć się na nowo pisać i rozmawiać, bo te dwie rzeczy przychodzą mi nadzwyczaj ciężko. Czuję, jakbym swoje pióro oddała w czyjeś ręce i nie do końca dobrze wychodzą mi próby odzyskiwania go, aczkolwiek, jak mawiają - dla chcącego nic trudnego. 

Mam taki jeden obrazek w głowie i dla niego się postaram, postaram z wszelkich sił. A dlaczego i po co...to już kiedy indziej. 




M.

1 komentarz:

  1. Nie musisz uczyć się pisać, bo jedynie Ci się wydaje, ze nie umiesz.
    Musisz tylko nauczyć się ignorować tę myśl.

    OdpowiedzUsuń