niedziela, 28 lipca 2013

Deja vu.

4:40. A mówili: nie bierz tabletek nasennych, jeśli zamierzasz wojażować w nocy zgodnie z zasadą nothing good happens after 2 A.M.

4:40, a już duszno jak w piekle, rozklekotany wentylator wyrzuca z siebie ostatnie hałaśliwe podrygi, przykurzone żaluzje tylko teoretycznie chronią wnętrze przed obrzydliwie dusznym wpływem słońca.

4:40, a ja jestem ninją z chrupiącym kolanem. Deja-fuckin'-vu. Tydzień temu kupiłam ładną białą bluzkę, ale zalałeś ją winem, chuju. Nie ma jednak tego złego, gdy wrócę do swojego nudnego życia kury domowej, to i na tę plamę znajdzie się sposób. Ale to rozwiązanie na później, a teraz trzymam w rękach zalaną bluzkę. Cichociemna ty, kiedyś przynajmniej nosiłaś coś zapasowego w torebce. Książę sen ma twardy, skoro kałasznikowe kolano nie wybudza go z letargu, na litość boską, ślini się przez sen. Czas na wypad w poszukiwaniu szafy, szafa jest, biała koszula też jest, przyda się. Wczoraj była też mowa o jakichś migrenach, a mnie łeb zaraz sam spadnie z szyi, więc po krótkim researchu apteczka też jest, a w niej święty graal zwany Tramalem. Słabo jest, słabo bardzo, przysiadam więc po turecku na dużym kuchennym blacie. Och, zawsze chciałam mieć takie blaty.

Z głębi mieszkania słychać tupot bosych stóp. Rozespany wzrok, rozczochrane włosy i monstrualny wzrost. Sprawiasz wrażenie, jakbyś chciał mnie pocałować w czoło, czy cokolwiek innego, ale moja mina chyba wystarczająco wyraźnie mówi ci, że to ostatnie, na co mam ochotę.

- Ładna koszula, księżniczko.
- Zalałeś mi bluzkę.
- Bierz, jest twoja. Wyskoczymy na śniadanie?
- Nie, dzięki, wzięłam ci kilka tabletek i zwijam się.
- Główka boli? Trochę popiłaś wczoraj, zasnęłaś jak aniołek.
- Zawiedziony?
- Ależ skąd.

Reklamujesz jakąś pastę do zębów, kurwa?

- Me llaman la Agrado...- szepczę pod nosem.
- Hm?
- Nic. Polecam Almodóvara.
- Nie znam.

Jakoś mnie to nie dziwi...ale wizytacja skończona, schodzę z blatu, zabieram torebkę, słyszę kolejne: kawy się nie napijesz? Dopinam koszulę, rzucam szybkim: odezwę się i zmierzam do wyjścia.

- Nie pożegnasz się?
- Nie żegna się ze wczorajszym oddechem.
- Zawsze jesteś taka smutna?
- Zawsze.
- Wyleczyłbym cię z tego smutku, wiesz?
- Zapewne tak.

Schodzę po schodach i uśmiecham się ironicznie do myśli o kolejnym rycerzyku wyciągającym królewnę z wielkiej wieży. Koniec końców każdy rycerzyk zamyka w jeszcze większej wieży, nie daj się zwieść motylom, to tylko skurwysyny szerszenie w ładnych ubrankach.

Dużo zimnej wody mineralnej, autobus na koniec świata, kupuję bilet, siadam za kierowcą w tej przenośnej saunie, ten wesoło puszcza sobie hity z radia, nagle rozbrzmiewają dźwięki...




Drajwer, dzwoń po pogotowie, będę rzygać.

M.

2 komentarze: