sobota, 29 czerwca 2013

Most.

Odgrzebane, posklejane, uporządkowane.




Pachniałaś jak zapowiedź czegoś dobrego. 

W obcisłych jeansach i znoszonych trampkach wciąż najbardziej kobieca istota świata z mózgiem będącym wypadkową samca-niszczyciela i delikatnej dziewczynki. Cholerna siła, stalowy pancerz. Wchodząc gdziekolwiek wzbudzasz respekt zanim jeszcze zdążysz się odezwać. Zupełnie jak ja...swego czasu.

Gdzie było wino, tam były problemy, a my zawsze umiemy zadbać o to, żeby wina było pod dostatkiem. A gdy się kończy, zostaje pobliska stacja benzynowa. 

Jest chyba czerwiec, a ja porzucam spodnie dla sukienek. Jest ciepło, pusto, cicho, a ty przechodzisz przez przedpokój jak pierdolona zjawa. Stawiam na stolę herbatę, w telewizji grają bzdury przeokrutne, jest perfekcyjnie. Rozmawiamy się, trochę żalimy, śmiejemy, pytasz mnie, dlaczego zawsze, gdy jestem naćpana, to gram na niewidzialnych klawiszach. Z idealnie bladej twarzy nawet przez chwilę nie schodzi ci uśmiech, a wibrujący w kieszeni telefon co chwilę dyskretnie uspokajasz.

Niepotrzebnie, przecież wiem kto dzwoni. 

Patrzysz na mnie z tym półuśmiechem i już wiem, że pora otworzyć wino. Zabieram cię do pokoju obok, siadamy na wielkich, drewnianych krzesłach, puszczam ci Jeffa Buckleya, przeżywam każdy dźwięk, każę ci wsłuchiwać się w słowa, gestykuluję i pieję w powietrze, że nigdy nie słyszałaś niczego piękniejszego.

Smutno przytakujesz, a ja cholernie nie lubię, kiedy jesteś smutna, więc otwieram drugą butelkę. Pomyślisz teraz: ty żałosna, podstępna kreaturo, sprowadzasz kobietę do swojej jaskini, upijasz ją winem i puszczasz Jeffa Buckleya. Stwarzasz wokół siebie magiczną otoczkę i wykorzystujesz sytuację.

Ale ja ci odpowiem: nie, to nieprawda, ja musiałam to pokazać, każdemu w tamtym okresie życia pokazywałam tę płytę i kazałam wsłuchiwać się w jej cudowne dźwięki, bo ona grała we mnie, grała z każdym krokiem, każdy podmuch wiatru śpiewał tym głosem, a każdy napis układał się w słowa tych utworów. 

Wyrywasz się z transu, patrzysz na zegarek, jest grubo po trzeciej, pytasz, czy możesz zostać, tłumaczysz, że boisz się wracać sama przez miasto. Jak gdybyś czegokolwiek się kiedyś bała...myślę sobie i wskazuję ci wielkie łóżko. Patrzysz swoimi zazwyczaj mordującymi oczętami, które teraz przybierają najsmutniejszy odcień świata i prosisz, żebym nie bała się spać obok ciebie. Wyłączam muzykę, jakby podświadomie, kładę się na plecach, patrzę w sufit, rozmawiamy.

- Ja ciebie szanuję, cholernie szanuję, jesteś dla mnie jak najjaśniejszy punkt mojego życia, jesteś jak nieoceniona skarbnica wiedzy, jak...

Unoszę brwi i powoli odwracam głowę w twoją stronę. Doskonale wiesz, że tego nie kupuję. Patrzę więc na ciebie w tym półmroku, w głowie mi szumi od wina i twojego zapachu, bo wylałaś na siebie całe wiadro tych pieprzonych perfum, chcę zamknąć oczy i spać...

Piętnaście sekund później moja koszula jest już gdzieś pomiędzy sufitem a podłogą. To tyle z szacunku.

Cholera, kobieto, nienawidzę cię, nienawidzę cię każdą cząstką siebie. Nienawidzę twojego wiecznego niezdecydowania, twojej skóry tak gładkiej, że aż nierealnej. Nienawidzę twoich ust, twojego głosu, twojego podejścia do życia, twojego strachu, braku szacunku do samej siebie. 

A że nienawiść jest uczuciem dwubiegunowym i cholernie niebezpiecznym, a mój szalony umysł tłumaczy sobie, że jestem tylko mostem dla zagubionych ludzi, bezpieczną poduszką emocjonalną, rzeczą. Że jeśli to ci pomoże... 

Wraz z pierwszymi promieniami słońca ubierasz się pospiesznie, hamujesz łzy cholernie chcące opuścić twoje oczodoły, rzucasz szybkim: to nie ma prawa się powtórzyć. 

- Nie bój się, nie pokocham cię - odpowiadam i sama czuję, że mój głos jest martwy. 

Zapachniało rozczarowaniem.

Wracasz. Tydzień później, dwa, miesiąc, zawsze wracasz. Wracałabyś w nieskończoność, aż pewnego dnia na głośnej imprezie twoja druga połówka wiesza mi się na ramieniu i opowiada o tobie jako kobiecie swojego życia, opowiada o pierścionku i wielkich planach, chce zrobić to dziś, prosi, bym towarzyszyła w drodze po kwiaty do jedynej nocnej kwiaciarni w okolicy. Wsiadam do taksówki, słucham opowieści o twoich cudownych oczach, o lojalności, cudownym usposobieniu. W kwiaciarni układam bukiet, bo przysypiająca kwiaciarka bez chwili zwątpienia mi na to pozwala, wręczam w dłonie twojej połówki, sama zaś udaję się w mroki nocy. Trochę mi niedobrze, trochę słabo, ale wreszcie przejrzyście, idę więc, idę, wracam do swojego łóżka, czystej pościeli, patrzę w sufit, wszystkie niedopowiedzenia wyrzucam z siebie razem z dymem papierosowym. 

Od tej pory każda twoja próba powrotu na to szczególne terytorium kończy się niepomyślnie dla twoich instynktów. Pytasz dlaczego, więc odpowiadam, że być może pewnego dnia zrobisz dla kogoś, komu zależy na twoim szczęściu to samo. Rozmowy przenosimy na bezpieczny grunt publicznej przestrzeni i pijąc herbatę z malutkich filiżanek już nigdy nie wracamy do tego, co było. 


Nie czuję się święta, ale wreszcie przestałam cię nienawidzić. Co nie oznacza, że obsesyjnie chcę, żebyś była obok. 

1 komentarz: