Czyli dzień jak co dzień w Diggalandzie.
Godzina czternasta, a właściwie czternasta dwie, biegniemy z drogą latoroślą przez miasto, gdyż ponieważ jestem spóźniona już o dwie minuty właśnie. W studio gorąco jak w piekle, krzesełko się szykuje. Całość trwa jakieś czterdzieści minut, przed skończeniem prezentuje się o tak:
A ja trochę tracę kontakt z rzeczywistością. Z latoroślą ustalamy, że rynek będzie dobrą opcją na odsapnięcie. Na rynku zaś widzimy ze stolika pewne billboardy, proporczyki i całą stadninę młodych kuców w studniówkowych garniturach?
- Karolino?...
- Nie...
- TAK!
Kwestia przepchnięcia się przez stado młodych prawiczków była drugorzędna. Wujek Janusz objął nas swoimi niewidzialnymi rękami rynku (Lubię takie układy, he he.) i grzecznie ustawił się do zdjęcia. Na koniec wycałował rączkę moją. Miałam poważny dylemat przed jej umyciem. Jestem teraz natchniona i obdzielam mądrością. Nawet się nie przyznałam do bycia lewakiem. To było zbyt epickie. Od kilku godzin przetrzepuję wszelkie kucowe strony, żeby znaleźć to zdjęcie. Poszukiwania w toku.
Serio, zaczynam lubić to moje życie. Po drodze były ważne spotkania, miłe słowa i cholernie dużo dobrej siły. A z siłami nawet tęsknota może być łatwiejsza.
A nowe wcale nie jest wrogiem dobrego.
M.
shine bright like a diamond...
OdpowiedzUsuńRaczej: throw your diamonds in the sky if you feel the vibe.
UsuńWujek Janusz troszczy się o swoją stadninę ♥
OdpowiedzUsuńZawsze.
UsuńZazdraszczam. Nie mogę się tylko zdecydować czego bardziej...
OdpowiedzUsuńJanusza. Dziarę może zrobić sobie każdy. Nie każdemu Janusz ową dziarę ucałuje.
Usuń