niedziela, 2 czerwca 2013

Bo pióro się popsuło.

A długopisami pisać nie lubię. 

Lubię to pióro. Ciężkie, stalowe, z charakterem. Osiemnastkowy prezent od bardzo ważnych ludzi. Pamiętam, że aneksem do prezentu było dwieście panoramicznych, bo wiadomym było, że gdy wszyscy wokół się uczyli, ja i A. rozwiązywaliśmy w ostatniej ławce krzyżówki. 

Nostalgia uczepiła mi się tyłka jak rzep psiej dupy. Czuję się zimna i pusta, marznę w słońcu, zawieszam się nad widokiem dogasających świeczek, a świat coś ciągle mówi. Mówi dużo, szczeka, krzyczy, wyciąga szybkie wnioski, zadaje sztylety podszyte troską, ale wciąż sztylety. 

Odpalam kadzidło za kadzidłem próbując złapać w dłonie stracony zapach, cała absurdalnie przesiąknięta jestem owymi kadzidłami, ostrymi przyprawami, świeżym deszczem z lasu i wielką górą żalu. Znów wchodzę do pustej wanny i gapię się w sufit, bo gdy drzwi łazienki są zamknięte, to nikt nie zadaje pytań. Pytania zaś działają na mnie alergicznie, szczególnie te z kategorii: co u ciebie?, czy: jak się czujesz? Zmuszona jestem uśmiechać się półpromiennie i odpowiadać zdecydowanie mniej niż półprawdę, bo tak naprawdę się nie czuję, egzystuję z myślą o przyszłości, a nie teraźniejszości. Teraźniejszość kopie dupsko i bije po twarzy. Ja zaś nienawidzę użalać się nad sobą, ale kiedyś, kurwa, trzeba. A jako że jestem głupią blogereczką, to robię to tutaj, bo, jak już pisałam na początku, pióro mi się popsuło, kurwa jego mać.

Chciałabym wyciąć sobie z piersi serce, oczyścić z kurzu wspomnień, posklejać pęknięcia i złamania, a później umieścić w niewielkim kartonie i wysłać Ci pocztą. 

To serce z całą pewnością nie będzie mi potrzebne przez długi czas, a właściwie wolałabym, żeby go nie było, bo dość mi łamie kości wizja poniedziałku, wizja telefonów, wizja igieł w skórze i zapach pieprzonych poczekalni przed gabinetami lekarskimi. Doszłam do smutnego wniosku, że owe poczekalnie cuchną gorzej, aniżeli same gabinety, bo miesza się w nich beznadziejne oczekiwanie i rozpacz nieznanego. Ja, odkąd zaś sięgam pamięcią, wciąż na coś czekam i wciąż po coś wracam. I właściwie nie wiem dlaczego.

Nade wszystko zaś uśmiecham się, bo wtedy nie trzeba się tłumaczyć.


M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz