środa, 8 maja 2013

Krótka forma - List.

Uwaga! Treści cyklu Krótka Forma są fikcyjne lub półfikcyjne. wszelkie podobieństwo do rzeczywistych osób i zdarzeń jest całkowicie zamierzone. Jeśli chcesz mnie zacytować - dziękuję, ale poproś o to, lub podlinkuj Słowofobię. Cykl Krótka Forma jest zbiorem szufladowych opowiadań. Bez powiązań, bez konkluzji, bez najmniejszego sensu.



*


A więc mamy szóstą trzydzieści.
Jak to jest, że nawet gdy idzie spać zmęczona o szóstej, to zawsze obudzi się o szóstej trzydzieści? Choćby na chwilę. Na moment.

Patrzy w lewą stronę. Na szafce nocnej w kolorze dębu leży blister Tramalu. Asekuracyjnie bierze jedną do ust i połyka. Nie, nic ją nie boli, ale przecież zaraz może zacząć, prawda? Lepiej być przygotowanym na wszystkie przypadki.

Po swojej prawicy widzi niezidentyfikowaną postać zwiniętą w kłębek. Opatulona jest szczelnie białym prześcieradłem, kaskada rudych loków opada jej na twarz. M. czuje, że dość solidnych rozmiarów tyłek dziewczyny wbija się jej w kolano. Hmm. Czas na bilans.

Pokój wygląda przyzwoicie. Ściany są białe, dokładnie tak białe, jak M. zawsze chciała u siebie, ale jeden ze zidiocałych byłych zasugerował kiedyś, że czerwone ściany mają swój charakter. Mężczyzna odszedł, ściany zostały. M. była zbyt leniwa w kwestii dekoracji wnętrz, aby ten stan ulegał zmianie. Dalej...stół. Też biały. Na stole opróżniona butelka wina, jeden kieliszek. Dlaczego jeden? Nieważne. Na podłodze walają się kolejno: słuchawki, torebka w deseń panterki, sznurowane botki, Gazeta Wyborcza, czarna sukienka. M. wodzi wzrokiem starając się w myślach skompletować dalsze części garderoby. Pończochy ma na sobie, bielizna wisi na żyrandolu, żakiet zapewne został w przedpokoju. O ile tu w ogóle jest przedpokój.

W trakcie swojego kilkumiesięcznego ciągu oduczyła się jednej rzeczy: przypominania sobie, co zaszło. Odkryła bowiem, że takie składanie w całość godzin zakrapianych alkoholem i wypełnionymi jękami do niczego dobrego nie prowadzi. M. zdawała się po prostu na swojego niezawodnego autopilota, który zawsze kazał się jej zabezpieczać przed chorobami, nie mieszać wina z wódką i o 22 wysłać babci smsa o treści kocham Cię. W gruncie rzeczy M. pamiętała z każdej z tych nocy dość dużo, ale szczęśliwie udało się jej zapominać o powodach. Prawdziwe szczęście w nieszczęściu.

Przytłoczona wszechobecną bielą M. podniosła się ostrożnie z pozycji horyzontalnej i odczuła lekki dyskomfort w okolicy łopatek. Przysięgłaby, że usłyszała cichy dźwięk kawałków potłuczonego szkła ocierających się o siebie, ale omamy słuchowe na stałe wpisały się w jej osobowość. Sięgnęła ręką do pleców.

O kurwa. A więc tu się podział drugi kieliszek. Ostrożnie, z niemalże chirurgiczną precyzją, nie widząc miejsca skaleczenia wyciągnęła ze skóry swoich pleców dwa, dość spore kawałki szkła. Cóż, przynajmniej Tramal dobrze działa. Udała się do łazienki w celu wzięcia prowizorycznego prysznica i zlokalizowania lustra dla pewności, że nic więcej jej z pleców nie wystaje.

Po powrocie zauważyła, że jej rude dziecko nocy przewróciło się na drugi bok, ukazując przy tym swoją twarz. M. przysiadła na stole i z pewną nostalgią patrzyła na oblicze kobiety.

Twarz miała gładką, w kolorze ścian. Nos lekko zadarty, kilka piegów w jego okolicy. Wąskie usta, dość ostre rysy. M. pomyślała, że jeśli w niebie istnieją anielskie zastępy kurew, to niewiasta leżąca w bieli jest z całą pewnością jedną z nich.

Możliwe, że właśnie się jej to przyśniło, bo zaczęła szarpać się lekko we śnie, ukazując przypadkiem jedną pierś. No tak. M. przypomniała sobie, co ją tu sprowadziło.

Mogłaby się teraz cichaczem wymknąć, ale była piekielnie osłabiona, więc usiadła na łóżku, w dłoni dzierżąc wcześniej zlokalizowanego pilota od telewizora. Włączyła znienawidzone medium, żeby oderwać się od przerażającej ciszy w mieszkaniu, przerywanej jedynie cichym pochrapywaniem dziewczyny obok.

Pierwszy lepszy serwis informacyjny. Stanowczo zbyt mocno wypomadowany prezenter opowiada o tym, o czym ciągle się opowiada. O sejmie, strajkach, kryzysach, skandalach i całej tej stercie nic nieznaczących bzdur.

- Pierdoleni politycy, nie? - rozlega się nagle śpiący głos. M. sztywnieje lekko, zastanawia się, czy reszta potłuczonego szkła aby na pewno nie została w gardle nadawcy komunikatu. Głos ma brudny, zachrypnięty, dość niski. Cholernie podniecający. Przeciąga się bezwstydnie na łóżku. - Daj mi papierosa, piękna - prosi.

M. sięga na szafkę nocną po paczkę miętowych Marlboro, a rudowłosa krzywi się nieznacznie.

- Kurwa, zapomniałam, że palisz te pierdolone miętusy.

A M. zapomniała, że jej kurewski aniołek ma najbrzydszy język świata. Trochę ją to odrzuca, trochę przyciąga. Nie pasuje jej do całości.

Odpala papierosa przebudzonej koleżance, po czym robi to samo również dla siebie. Ruda zaciąga się hipnotycznie, przysuwa się bliżej M. & od niechcenia głaszcze ją po udzie. Nachyla się lekko, całuje po tym samym udzie, po czym podnosi wzrok i uśmiecha się promiennie.

W takich chwilach M. dziękuje losowi za to, że nie jest mężczyzną, bo gdyby była, to jej erekcja wybiłaby tej dziewczynie oko.

Nic nie wskazuje jednak na to, że nastąpić ma ciąg dalszy, a M. czuje się zbyt słaba, by potraktować rudowłosą w jedyny słuszny sposób - przywiązać do łóżka i spustoszyć. A skoro nie, to nic tu po niej. Nie przyszła tutaj, żeby pofilozofować i oglądać telewizję. Zbiera ociężałe ciało z łóżka, wrzuca tabletki i papierosy do torebki.

- Już uciekasz?
- Nie uciekam. Wychodzę.
- Nie wyglądasz mi na osobę, która chce być widziana drugi raz.
- A twój facet nie wygląda mi na osobę, która chciałaby widzieć kogoś, kto pieprzył jego dziewczynę.

Rudzielec marszczy lekko brwi, a w odpowiedzi na ten gest M. wymownie wskazuje wzrokiem na leżące na szafce nocnej zakryte zdjęcie w ramce.

- Musiałam go zakryć, bo mnie strasznie wkurwiał w nocy - dodaje.

Kobieta wybucha pustym, zimnym śmiechem.

- To kretyn. Nie zorientowałby się.
- Nie wnikam - rzuca chłodno M. i uświadamia sobie, że nie wie, gdzie jest jej telefon. Zaczyna chodzić po mieszkaniu w poszukiwaniach, a dziewczyna z łóżka pyta:

- Jak masz na imię?
- Moje imię nie jest ci potrzebne do szczęścia. Wystarczy mi, że znam twoje.
- Znasz, kurwa znasz! - rozbawionym tonem odpowiada - cały jebany blok je zna po wczorajszym!

M. udaje, że ta uwaga spływa po niej jak po kaczce, ale na policzku czuje delikatny rumieniec. Nie ma jednak telefonu, to jest ważniejsze. Wyrzuca na łóżko całą zawartość torebki.

Taki ma system, kiedy nie umie czegoś znaleźć - potrafi wywalić wnętrze torby w każdym miejscu i przy każdym. W ten oto sposób jej szef dowiedział się, że jego poukładana i rzetelna pracownica nosi szpicrutę przy sobie. Wiele osób zarzucało, że M. pragnie w ten sposób zyskać sobie uwagę ludzi - poprzez kontrowersję i wywlekanie brudów w sposób tak dosłowny.

Prawda była jednak inna. Wyrzucając torebkowy bałagan M. w jakiś przykry sposób dawała zawoalowany sygnał światu, że chce kogoś, kto pomoże jej uprzątnąć nie tylko ten bajzel ze skórzanego worka, ale także, a może nawet przede wszystkim, z głowy i z życia.

Szczupła dłoń zaciekawionego rudzielca sięgała powoli w stronę poskładanego kawałka papieru, który wypadł razem ze stertą istotnych i mniej istotnych rzeczy.

- Zostaw - poleciła krótko M, ale zaintrygowana kobieta coraz pewniej wyciągała rękę w stronę świstka - Zostaw - syknęła jeszcze raz i złapała dłoń dziewczyny, odsuwając ją na bezpieczną odległość od swoich wszystkich świętości.

Znajdując telefon i nie przejmując się naburmuszoną miną niewiasty, spakowała pospieszne cały burdel w miejsce jemu przeznaczone. Wyszła, zostawiając za sobą mgłę Obsession.

Usiadła na ławce przystanku tramwajowego, sama, mając wrażenie, że miasto wymarło. Już tylko idealnie poskładana kartka papieru była w tej chwili ważna. M. czuła pod powiekami piekące łzy. Powoli wyjęła z torebki wypalający jej dziurę w myślach list, który znała słowo w słowo, ale gdy tylko przypominała sobie o jego istnieniu, musiała go przeczytać raz jeszcze, wbijając sobie po raz kolejny nóż w serce.

Pismo było ciut chwiejne, chociaż miało elegancki sznyt. Czarny atrament zdawał się nie blednąć.

Droga M,
mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz. Jestem tchórzem i czuję się podle. Wiem, że w Twoich oczach jestem także nikim, ale uwierz mi, piszę to dla Twojego dobra, bo chcę, żebyś wiedziała o tym teraz. Nie chcę uciszyć w sobie tego krzyku, żeby za dziesięć lat stał się ciężarem nie do zniesienia.
M, znasz moje marzenia, największe marzenia. Nie możesz ich spełnić. Chciałbym, żebyś je spełniła, bo Cię kocham, kocham Cię szaleńczo, ale los z nas zadrwił.
Przepraszam Cię, moja słodka, droga M. Wylatuję dziś z rana. Zadbam o to, żebyś nigdy więcej nie musiała mnie oglądać. 
Nie mogę być z kobietą, która nie może dać mi dzieci. Wiem, że to nie Twoja wina. Wiem, przepraszam. Ale po prostu nie mogę. W tym jednym momencie stałaś się dla mnie w okrutny sposób wybrakowana. 

Wybacz mi kiedyś, M. Wybacz. 

Twój,
A.

M. uniosła bezwiednie oczy ku niebu, a jej dłonie po raz niezliczony zrobiły to samo. Złożyły list w pierwotny kształt i wrzuciły go do torebki. Następnie, tak jak zawsze zresztą, zlokalizowały na dnie torby piersiówkę pełną whiskey.

Że też istnieje ból, którego Tramal nie ukoi.


Koniec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz